Ekspansja nie ustaje
Z Tomaszem Zaboklickim, prezesem zarządu Pesa Bydgoszcz, rozmawia Janusz Mincewicz.Panie prezesie, czy panu się nie zakręciło w głowie od ostatnich sukcesów i nagród?
Nagrody są przyjemnym, czasem nawet bardzo prestiżowym, ale jednak tylko dodatkiem do...
Panie prezesie, czy panu się nie zakręciło w głowie od ostatnich sukcesów i nagród?
Nagrody są przyjemnym, czasem nawet bardzo prestiżowym, ale jednak tylko dodatkiem do codziennej pracy. Niemal programowo staramy się unikać słowa „sukces”, a przede wszystkim samozadowolenia z tego, co już za nami.
Na zgliszczach bydgoskich Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, w ciągu dekady, zbudował pan nowoczesną firmę, która dostaje zamówienia z całej Europy. Jak to się robi?
Po pierwsze, nie zbudowałem jej sam. Wierzę w sens pracy zespołowej. Ona sprawdzała się od początku procesu przekształceń znajdując swój wyraz w tym, że wszyscy pracownicy – także związkowcy – czuli się odpowiedzialni za losy zakładu. Po drugie, pierwsze lata restrukturyzowania firmy i walki o jej byt na rynku, optymalizowania zatrudnienia – to był najtrudniejszy czas w moim zawodowym życiu. Po trzecie, trzeba było podjąć ryzyko, które owocowało dopiero w kolejnych latach, a sprowadzało się wtedy do decyzji: nie możemy ograniczać się tylko do napraw i modernizacji, musimy zaistnieć w branży własnymi pojazdami. Projektowanymi i budowanymi w oparciu o własny, polski kapitał i naszą myśl techniczną. Z tego z kolei wynikło to, co po czwarte – rozwój. Nie przejadaliśmy z trudem zarobionych pieniędzy, ale inwestowaliśmy je w potencjał firmy. I ten intelektualny, i wytwórczy. No i po piąte – choć to przyszło nieco później, stopniowo, w miarę rosnących możliwości – nastawiliśmy się na dywersyfikację zarówno produktów, jak i rynków.
Tramwaje Pesy jeżdżą już nie tylko po polskich miastach, ale także w Europie. Jak wygląda portfel zamówień na tramwaje?
Naszymi tramwajami jeżdżą dziś, lub w wyniku zawartych kontraktów, będą jeździć już wkrótce mieszkańcy Warszawy, Gdańska, Szczecina, Elbląga, Bydgoszczy, Torunia, Częstochowy, Łodzi, Krakowa oraz aglomeracji śląskiej. Poza granicami tramwaje marki Pesa eksploatowane są w Rosji, na Węgrzech, w Rumunii i Bułgarii. Obecnie realizujemy zamówienie na 120 pojazdów dla Moskwy, budujemy dwukierunkowe Jazzy Duo dla Warszawy i Elbląga oraz Twisty Step dla Tramwajów Śląskich, przygotowujemy Swingi dla Torunia i „Krakowiaki” dla stolicy Małopolski. Mamy natomiast w planach ekspansję na kolejne rynki zagraniczne. Francja, Niemcy, Izrael, Turcja to tylko przykłady krajów, w których albo już uczestniczymy w procedurach przetargowych, albo śledzimy zapotrzebowanie na tabor i prowadzimy rozmowy.
Pociągi osobowe produkowane w Pesie są nie tylko coraz ładniejsze, ale także nowocześniejsze. Czy zdobędą europejski rynek?
Tu należy odpowiadać już nie tyle w czasie przyszłym, co teraźniejszym. Od wielu lat nasze pociągi spalinowe są obecne na Litwie, Ukrainie i Białorusi, a ostatnio – dzięki zamówieniu – na pojazdy służbowe (inspekcyjne) także w Rosji. Od 2008 roku jesteśmy obecni ponad 40 spalinowymi zespołami trakcyjnymi ATR 220 we Włoszech, gdzie zresztą w grudniu ub. roku podpisaliśmy umowę na dostawy kolejnych 40 sztuk. Produkujemy pojazdy Link dla prywatnego przewoźnika niemieckiego – Netinery, realizującego przewozy w Bawarii oraz dla Deutsche Bahn, które zawarły z nami umowę ramową przewidującą dostarczenie w ciągu pięciu lat nawet 470 pojazdów. W ub. roku zakończyliśmy dostawy dla Kolei Czeskich, a od dwóch lat jesteśmy obecni już także w… Azji, bo wyeksportowaliśmy pierwszy spalinowy pociąg do Kazachstanu. Jak widać mapa naszej obecności za granicą wciąż się poszerza i myślę, że wejście na kolejne rynki jest tylko kwestią czasu.
Przeciwnicy Pendolino w Polsce, twierdzą, że pociąg tej klasy powinna wyprodukować Pesa. Czy mają rację?
– Mamy duże możliwości i robimy swoje – w tej chwili przygotowujemy „Intercity” pierwszy komfortowy elektryczny zespół trakcyjny, szybki, wyróżniający się nowym designem Pesa Dart. Będzie on jeździł – podobnie jak Pendolino – na dalekobieżnych trasach międzyregionalnych, zapewni wysoki standard podróżowania, ale jest innym produktem. Jestem przekonany, że mimo, iż zakup Pendolino jest już faktem dokonanym, przyszłość przewozów dalekobieżnych w Polsce nazywa się Pesa Dart.
Gdzie się kształcili konstruktorzy pańskiej firmy?
Zatrudniamy absolwentów niemal wszystkich najlepszych uczelni w Polsce. Najwięcej, co zrozumiałe, jest u nas inżynierów po bydgoskim Uniwersytecie Technologiczno – Przyrodniczym, ale są także ludzie z dyplomami politechnik z Warszawy, Gdańska, Poznania i innych.
Mam wrażenie, że kierowanie Pesą to dla pana nie tylko praca i sposób na zarabianie pieniędzy, ale przede wszystkim pasja. Czy się mylę?
Nie tylko Pan się nie myli, ale – proszę mi wierzyć – ta pasja dotyczy bardzo wielu osób w naszej firmie. Czasem wydaje się, że jest zaraźliwa. To pasja tworzenia czegoś wciąż nowego, kreowania nowej jakości na polskich torach, wyznaczania kierunków, standardów. Niech to nie zabrzmi zbyt patetycznie, ale to co wewnątrz firmy jest naszą pasją, na zewnątrz ma charakter misji – wyzwania polegającego na spełnianiu oczekiwań klientów, czasem nawet na wyprzedzanie potrzeb i wymagań rynku.
Czego życzyć panu i prawie czterotysięcznej załodze Pesy w najbliższych latach?
Przede wszystkim utrzymania pozycji lidera wśród polskich producentów taboru i zdobywania kolejnych – może już nie tylko unijnych, europejskich – rynków naszymi sztandarowymi produktami. I tymi nowymi, które dopiero przed nami. Zapewniam, że nie zwolnimy tempa.