Kontrola celna = kłopoty dla przedsiębiorcy
Większość przedsiębiorców w Polsce żyje w błogim, lecz z gruntu mylnym, przeświadczeniu, iż wraz z przyjęciem zgłoszenia celnego przez odpowiedni organ oraz zapłatą wyliczonego długu celnego, kończy się ich odpowiedzialność za daną transakcję wobec organów celnych. Tymczasem w...
Aby zrozumieć skąd te problemy się biorą, musimy sobie przede wszystkim uświadomić, że przyjęcie zgłoszenia przez organy celne potwierdza jedynie (a i to nie zawsze) jego formalną poprawność. Funkcjonariusz celny „obrabiający” nasze zgłoszenie zwykle go nawet nie weryfikuje. Jednak nawet jeżeli w stosunku do tego zgłoszenia przeprowadzona została częściowa weryfikacja, to i tak nie zamyka to przed organami celnymi możliwości jego ponownej weryfikacji w ciągu kolejnych kilku lat (brak precyzji zamierzony, szczegóły w dalszej części artykułu).
Dla osób lubiących porównania: SAD jest jak PIT. To, że pani w okienku urzędu skarbowego przyjęła od nas roczne zeznanie podatkowe i przystawiła na nim swoją pieczątkę, nie oznacza, że urząd nie będzie nas w przyszłości ścigał za rzeczywiste lub domniemane nieprawidłowości…
Zaglądamy do przepisów
Artykuł 103 ust. 1 Unijnego Kodeksu Celnego stanowi, iż o długu celnym można powiadomić dłużnika w okresie maksymalnie trzech lat od dnia jego powstania. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że po 3 latach może już spać spokojnie. Kolejne ustępy wprowadzają bowiem furtki pozwalające na wydłużanie tego okresu. Ustęp 2 art. 103 mówi, iż „w przypadku gdy dług celny powstał w wyniku czynu, który w czasie popełnienia podlegał sądowemu postępowaniu karnemu, okres trzech lat przewidziany w ust. 1 przedłuża się minimalnie do pięciu a maksymalnie do dziesięciu lat zgodnie z prawem krajowym”; w Polsce, zgodnie z art. 56 ustawy Prawo Celne, w takim przypadku dłużnika można powiadomić o długu celnym w terminie do 5 lat od daty jego powstania. Nie jest jednak tak, iż o zaistnieniu czynu, który w czasie popełnienia podlegał sądowemu postępowaniu karnemu, muszą świadczyć jakieś konkretne przesłanki, w rodzaju wyroku sądowego, czy choćby postępowania prokuratorskiego lub karno-skarbowego. Zarówno polski Naczelny Sąd Administracyjny, jak i Europejski Trybunał Sprawiedliwości, w swoim orzecznictwie przyznają organom celnym prawo dowolnego decydowania czy dług celny powstał w w wyniku czynu, który w czasie popełnienia podlegał sądowemu postępowaniu karnemu, czy też w jakichś innych okolicznościach.
Celnik ma zawsze rację
Kontrola ze strony urzędu skarbowego nie jest czymś, za czym przedsiębiorcy szczególnie przepadają. A jednak, kontrola ze strony organów celnych może przynieść przedsiębiorcy znacznie więcej problemów. Przede wszystkim, tematyka celna jest dla większości nie tylko menedżerów, ale również prawników i księgowych, prawdziwą terra incognita. O ile wiele lat zmagań z administracją skarbową pozwoliło na wykształcenie w Polsce sporej grupy prawników dość sprawnie walczących z samowolą urzędników skarbowych, o tyle, brakuje fachowców zaprawionych w bojach z administracją celną. Po wtóre, o ile strach przed organami kontroli skarbowej wykształcił w przedsiębiorcach niemal bezwarunkowy odruch przesadnego wręcz dbania o kwestie finansowo-podatkowe, o tyle sprawy celne wciąż traktowane są po macoszemu.
Dla większości polskich menedżerów, wybór przedstawiciela celnego jest równie mało istotny, jak wybór dostawcy wody mineralnej, czy firmy wywożącej odpady, a podstawowym kryterium decyzji jest cena usługi. Tymczasem, w ostatecznym rozrachunku, brak dbałości o sprawy celne bywa bardzo kosztownym błędem; w niektórych przypadkach prowadzącym nawet do upadku firmy. I wreszcie last but not least – sędziowie rozstrzygający spory pomiędzy administracją celną a przedsiębiorcami, przyjmują często schemat rozumowania „in dubio pro fisco”. Jednym słowem, celnik ma zawsze rację, a ty przedsiębiorco płacz i płać.
Zło czai się wszędzie
Większość czytających ten artykuł zapewne wzrusza w tej chwili ramionami i myśli sobie „a cóż mnie to może obchodzić, ja nie dokonuję żadnych skomplikowanych transakcji”. Problem w tym, że, tak jak można się potknąć na równej drodze, tak i można wpaść w problemy przy, wydawałoby się, najprostszych transakcjach dotyczących obrotu towarowego z krajami trzecimi.
Dobrą ilustracją, jak złudne może być to poczucie bezpieczeństwa, jest temat eksportu towarów. Wydawałoby się, że nie ma nic banalniejszego, tym bardziej, że z cłami wywozowymi pożegnaliśmy się wraz z upadkiem poprzedniego systemu i obecnie wywóz towarów nie jest obłożony żadnymi opłatami celnymi.
Zastanówmy się więc, co to właściwie jest eksport ? Po definicję należy sięgnąć do zapisów ustawy o podatku od towarów i usług, a konkretnie do jej artykułu 2 (punkt 8) który mówi, iż przez eksport „rozumie się (…) dostawę towarów wysyłanych lub transportowanych z terytorium kraju poza terytorium Unii Europejskiej przez: dostawcę lub na jego rzecz, lub nabywcę mającego siedzibę poza terytorium kraju lub na jego rzecz (…) – jeżeli wywóz towarów poza terytorium Unii Europejskiej jest potwierdzony przez właściwy organ celny określony w przepisach celnych”.
Zwróćmy uwagę na kwestię gestii transportowej – żeby móc mówić o eksporcie, transport musi być zapewniony lub zorganizowany przez sprzedającego lub kupującego.
A teraz wyobraźmy sobie sytuację, o którą nietrudno w dzisiejszym biznesie: polska firma sprzedaje swoje wyroby np. firmie szwajcarskiej na bazie warunków dostawy EXW oraz obejmuje towar procedurą wywozu. Firma szwajcarska sprzedaje „na pniu” towar firmie np. rosyjskiej, z zastrzeżeniem, że kupujący ma sobie sam zorganizować transport. W efekcie towar z magazynu polskiej firmy odbiera już przedstawiciel strony trzeciej, ani dostawcy, ani nabywcy. W myśl przepisów ustawy nie doszło zatem w tym przypadku w ogóle do eksportu, co ma dla przedsiębiorcy polskiego całkiem konkretne i niezbyt miłe konsekwencje w postaci braku podstawy prawnej do zastosowania zerowej stawki VAT, pomimo że nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że towar opuścił obszar celny UE.
Dzielenie włosa na czworo i wczytywanie się w ustawowe definicje przynosi czasami zaskakujące wnioski. Mógł się o tym przekonać pewien polski przedsiębiorca, który dokonał z punktu widzenia przepisów celnych wszelkich czynności niezbędnych dla udokumentowania eksportu towaru za granicę, w tym również faktycznego wywozu towaru za granicę UE, zaś urząd skarbowy stwierdził że podatnik nie miał prawa zastosowania stawki VAT 0%, gdyż okazało się, że rosyjska firma będąca kupującym po prostu nie istnieje. Naczelny Sąd Administracyjny podzielił stanowisko organów skarbowych, orzekając, iż w ramach eksportu musi nastąpić przeniesienie prawa do rozporządzenia towarami, do czego musi wystąpić druga strona czynności; zaś o czymś takim nie może być mowy w przypadku, gdy kupujący okaże się podmiotem nieistniejącym…
Szlakiem pamięci Bohdana Chmielnickiego
W środki antydepresyjne i uspokajające powinni się również zaopatrzyć przedsiębiorcy sprzedający swoje towary na Ukrainę. Ze względu na… hmmm… specyfikę ustroju celno-podatkowego tego kraju, znakomita większość towarów przekraczających granicę UE z Ukrainą przechodzi nagłe i zaskakujące metamorfozy: zmienia się ich ilość (na mniejszą), wartość (na niższą), czasami przeobrażenie dotyczy również rodzaju towaru i jego kodu CN; a niekiedy znika on po prostu bez śladu – samochód załadowany po burty towarem, zrewidowany i zważony po polskiej stronie, po stronie ukraińskiej okazuje się być zupełnie pusty. Co ciekawe, polska administracja celno-skarbowa dość bezkrytycznie ufa dokumentom przedstawianym przez swoich ukraińskich kolegów po fachu, przedkładając je nad dowody zgromadzone przez własnych funkcjonariuszy.
A jakie ma to konsekwencje dla polskich eksporterów? Na podstawie dowodów otrzymanych z Ukrainy, polska administracja skarbowa uznaje, że wyeksportowano mniej towaru niż wykazano w zgłoszeniu celnym, były to wyroby o niższej wartości, lub wręcz w ogóle nie dokonano żadnego eksportu; tym samym przedsiębiorca nie może zastosować w tym przypadku zerowej stawki VAT.
Skoro tak prosty, wydawałoby się, temat jak eksport towarów, niesie ze sobą tak wielkie ryzyka, aż strach podejmować tematykę importu. Uchylmy jednak choć trochę zasłonę i rzućmy okiem na najczęstsze grzechy polskich importerów.
Błędy w taryfikacji
Nieprawidłowa taryfikacja towarów jest jednym z najlepiej uświadamianych ryzyk celnych wśród przedsiębiorców. Każdy, kto zagłębił się kiedyś w tajniki unijnej taryfy celnej, był zapewne zdziwiony, jak drobiazgowo opisuje ona różne śrubki i nakrętki, jednocześnie po macoszemu traktując wyroby, bez których przeciętny mieszkaniec Ziemi umarłby błyskawicznie w ciężkich konwulsjach, jak np. smartfony czy gadżety komputerowe. Nieadekwatność i nieaktualność klasyfikacji HS / CN powoduje, że nawet poszczególne administracje celne różnych krajów UE różnie taryfikują te same towary. Przedsiębiorca, usiłujący sam zaklasyfikować importowany towar do odpowiadającego mu kodu taryfy celnej, bywa często bezradną ofiarą tego bałaganu, kiedy w trakcie kontroli postimportowej dowiaduje się, z przerażeniem, że powinien zastosować inny kod taryfy, a w konsekwencji zapłacić wyższą stawkę cła lub podatku.
Nieoczekiwane zmiany wartości celnej
Przeświadczenie, iż przyjęcie zgłoszenia celnego przez odpowiedni organ celny, a następnie uregulowanie należności celno-podatkowych kończy temat importu danego towaru, jest tak powszechne, że większość księgowych nie uświadamia sobie nawet konieczności zmiany danych w zgłoszeniu celnym, w sytuacji, gdy zmieniła się wartość towaru. Pół biedy, jeśli towar „potaniał”; gorzej, jeżeli wartość wzrosła, czego konsekwencją jest wzrost należności celno-podatkowych w stosunku do kwoty określonej w zgłoszeniu celnym i zapłaconej przez importera. A wartość celna towaru może wzrosnąć w różnych okolicznościach – trzeba o niej pamiętać np. przy ponoszeniu opłat licencyjnych, którymi podmioty gospodarcze są zwykle obciążane okresowo, opłat za korzystanie ze znaku towarowego itp. Należy również pamiętać, że wartość celna powinna w sobie zawierać oprócz kosztów transportu i ubezpieczenia, także inne koszty, które były poniesione w związku z nabyciem danego towaru, a które niekoniecznie znajdują się na fakturze zakupowej.
Zapomniana akcyza
Kolejnym, dość często spotykanym błędem nawet u doświadczonych agentów celnych, jest „zapominanie” o ciążącej na towarze akcyzie. Ustawa o podatku akcyzowym jest wewnętrznym aktem prawa państwa polskiego i jako taka nie ma bezpośredniego odniesienia do unijnej taryfy celnej. Dopuszczając do obrotu towar zawierający w swoim składzie wyrób akcyzowy (np. alkohol etylowy) należy zatem dokładnie rozważyć (lub „rozpoznać” jak zwykli mawiać podatkowcy) kwestię ewentualnego obciążenia importu podatkiem akcyzowym. Przepisy dotyczące tej materii są dość pogmatwane, ponadto, należy pamiętać, iż niektóre regulacje szczegółowe potrafią znacznie się różnić w różnych krajach członkowskich UE. Argumentacja, że w innym kraju dany towar nie podlega akcyzie, lub ślepe kopiowanie schematów dotyczących importu od kolegów z tej samej korporacji, ale z innego kraju UE, może nas doprowadzić do bardzo niemiłych konsekwencji.
Potencjalnych ryzyk celnych w zakresie procedur importowych jest oczywiście znacznie więcej niż te trzy, o których wspomniałem powyżej. Ponieważ jednak, lepiej jest nie wyczerpać tematu, niż wyczerpać czytelnika, czas na podsumowanie.
Efekt skali
Pewien polski bank zachęca do oszczędzania nawet niewielkich kwot, argumentując, że z czasem przekształcają się one w kwoty niebagatelne. To samo niestety można powiedzieć o należnościach, które przychodzi zapłacić lekkomyślnemu przedsiębiorcy w wyniku ujawnienia w trakcie kontroli celnej nieprawidłowo określonej kwoty długu celnego. Nawet kilkaset złotych niedoboru w jednym zgłoszeniu celnym, przemnożone przez kilkaset zgłoszeń, przez kilka lat, potrafi dać w efekcie kwoty, po których ujrzeniu niejeden główny księgowy odczuł niepokojące ciepło w okolicach, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę… Dodajmy do tego odsetki ustawowe, a także wątpliwą przyjemność wystąpienia w roli tzw. „sprawcy”, o którym tak często mówi się w poszczególnych paragrafach kodeksu karno-skarbowego. Nie wspomnę już o takich drobiazgach jak ryzyko utraty pozwoleń celnych, czy statusu AEO…
ABC higieny w sprawach celnych
W niezrównanej książce A.A.Milnego „Kubuś Puchatek”, Sowa Przemądrzała udzielała tonącemu w wezbranej rzece Prosiaczkowi rad w rodzaju: “Aby nie utonąć musisz trzymać głowę nad wodą”. Nie chciałbym udzielać przedsiębiorcy, na którego spadła plaga egipska w postaci kontroli celnej, równie celnych rad, ale co właściwie można mu doradzić, poza oczywistościami typu: weź dobrego prawnika (skąd ??), módl się o niski wymiar kary, znajdź dobrego kardiologa ?
Na etapie kontroli celnej, jeśli mamy coś na sumieniu, jest już za późno żeby sytuację uzdrowić, można jedynie zabiegać o zminimalizowanie jej skutków. Wnikliwa analiza sytuacji pozwala niekiedy znacząco ograniczyć koszty, jednak o wyjściu zupełnie bez szwanku z tego typu opałów można raczej tylko pomarzyć.
Dlatego tak ważna jest profilaktyka. Jak mawia Zbigniew Boniek, lepiej mieć dwóch rannych niż jednego zabitego, więc nawet wcześniejsze ujawnienie na własną rękę błędów i nieprawidłowości, które i tak zostałyby wykazane podczas kontroli, ma swoją wartość. Mamy czas żeby przygotować się finansowo na nieuchronne wydatki, możemy ograniczyć naszą odpowiedzialność karno-skarbową (np. poprzez instytucję czynnego żalu) i przede wszystkim mamy szansę wyeliminować błędy na przyszłość i powstrzymać wzrost należności, które przyjdzie nam zapłacić.
Przede wszystkim jednak musimy pracować nad tym, aby zapobiegać wystąpieniu ryzyk celnych w przedsiębiorstwie. Pomogą nam w tym, przede wszystkim, odpowiedzialny wybór naszego przedstawiciela celnego (agencji celnej) oraz systematyczne badanie zgodności prowadzonych przez nas działań z przepisami prawa celnego. Zapamiętajmy, że wybór agencji celnej jest dla nas sprawą o niewyobrażalnie istotnym znaczeniu, to nie ten kaliber co wybór hotelu na spotkanie firmowe, czy nawet wybór przewoźnika, który wozi nasze towary. W interesie przedsiębiorcy leży powierzenie swoich spraw fachowcom, którzy nie tylko sporządzą względnie niedrogo zgłoszenie celne, ale przede wszystkim będą w stanie przeprowadzić go przez zawiłe meandry przepisów celnych i podatkowych, doradzić w sytuacjach trudnych, dokonać profesjonalnej oceny jego działań w zakresie spraw celnych i podatkowych.
Drugim narzędziem jest opracowanie odpowiednich metod minimalizowania ryzyka w kwestiach celnych: np. profesjonalna taryfikacja towarów, uzyskanie Wiążącej Informacji Taryfowej lub Wiążącej Informacji o Pochodzeniu, profesjonalne zaprojektowanie procesów celnych. Konieczne może się okazać przeprowadzanie okresowych audytów przez niezależny, wyspecjalizowany podmiot. Większość z nas zgodzi się z twierdzeniem, że jeżeli boli nas ząb, to należy pójść do dentysty, a nie szukać porad na forum internetowym lub próbować samemu zgłębiać tajniki stomatologii. Ta sama zdrowa zasada powinna obowiązywać w zakresie ceł i podatków.
Usługi tego typu dopiero raczkują na polskim rynku, ale są już dostępne, choćby w naszej firmie. Trzecim wreszcie rozwiązaniem, po które można i należy sięgać jest ustawiczne kształcenie i wymiana doświadczeń. Nie organizuje się już niestety cyklicznych konferencji w Ministerstwie Finansów, pod hasłem „Służba celna dla biznesu”. W tej sytuacji powinna wzrosnąć aktywność samych przedsiębiorców w tym zakresie. Sukces niedawnego brunchu celnego zorganizowanego przez Rusak Business Services zdaje się wskazywać, iż trzeźwo myślący menedżerowie zaczynają dostrzegać tę konieczność.