Czy to kres zawodu i funkcji spedytora?

Firmy spedycyjne nie mają w ostatnich latach łatwego życia. Co gorsza, ich przyszłość również nie wygląda optymistycznie. Co rusz można natknąć się na opinie, że oto na naszych oczach umiera jeden z tradycyjnych i najbardziej szanowanych zawodów w handlu – zastanawia się Juliusz Skurewicz z Polskiej Izby Spedycji i Logistyki.

Jeszcze kilkanaście lat temu spedytor międzynarodowy należał do elity: trzeba było władać językami obcymi, znać reguły i zwyczaje rządzące handlem i transportem, umieć poruszać się w świecie dyplomacji, posiadać przynajmniej podstawową wiedzę na temat ekonomii, przewozów, itp. – Obecnie niektórzy przewoźnicy i załadowcy twierdzą, że spedytor to oszust, którego majątek stanowi telefon, ewentualnie komputer i nic więcej (by łatwiej zwinąć interes i zniknąć). W dodatku „zjada” marżę należną firmie transportowej, pobiera prowizje za nic i jest w ogóle niepotrzebny – mówi Juliusz Skurewicz z PISiL.

Oszuści i złodzieje

Nie jest tajemnicą, że przytoczone wyżej opinie i osądy pochodzą głównie ze środowiska przewoźników drogowych. – Zdaniem części z nich, spedytor to właśnie niepotrzebny nikomu pośrednik zabierający większą (?) część marży należnej firmie transportowej. Za co? A no właśnie za nic. Spedytor nic nie robi, za nic nie odpowiada a tylko bierze pieniądze, które mu się nie należą. Bo to przecież tylko przewoźnik odpowiada za wszystko, wykonuje najcięższą i najbardziej odpowiedzialną pracę po to, aby na końcu dostać marne grosze, ponieważ resztę „ukradł” ten oszust – pośrednik. Co ciekawe, tego rodzaju sądy wypowiadali jeszcze niedawno publicznie przedstawiciele administracji państwowej -dodaje Juliusz Skurewicz.

Wszystkim wiadomo: transport drogowy w Polsce rozwinął się w ostatnich trzydziestu latach w sposób wręcz niebywały. Początkiem tego procesu była transformacja ustrojowa, po której duże (aby nie powiedzieć – za duże) państwowe firmy transportowe, aby utrzymać się na rynku i zmniejszyć koszty działalności, zaczęły oddawać samochody w ręce swoich pracowników – kierowców. Później wiele osób nie mających wcześniej nic wspólnego z transportem doszło do wniosku, że to dobry sposób na zarabianie pieniędzy. Nie trzeba było nawet kupować pojazdów ani ciągników, bo instytucja leasingu właśnie wtedy przeżywała swój złoty okres. Wkrótce rynek krajowy stał się za mały i polskie ciężarówki zaczęły opanowywać połowę Europy.

Interes zleceniodawcy

Jak to działa dzisiaj, wszyscy wiemy – ponad 25 procent europejskiego rynku transportu drogowego jest w polskich rękach. – Jednak za wszystko trzeba płacić – „there is no free lunch”, jak mówią Anglicy. Zatem szybki rozwój może spowodować przeinwestowanie, kłopoty ze spłatą rat i kredytów. Dla niektórych przewoźników sposobem na dodatkowe zarabianie pieniędzy stała się działalność spedycyjna, wykonywana niejako przy okazji, dorywczo, a więc bez przygotowania i wiedzy na czym to wszystko polega. Ot, mam zlecenie, ale brak pojazdu, może więc kolega pomoże mi go zawieźć. Albo odwrotnie: kolega dysponuje wolnym samochodem i dzwoni do mnie, czy nie znalazłbym ładunku z punktu „x” do punktu „y” lub dokądkolwiek. I już możemy namalować na plandece: „Iksiński. Transport i spedycja” – opowiada Juliusz Skurewicz z PISiL .

I dalej kontynuuje – Nawet nie zdajemy sobie sprawy (bo i skąd?), że ze spedycją ta działalność nie ma zgoła nic wspólnego. Dlaczego? Ponieważ w założeniu spedytor działa w interesie klienta, a nie swoim własnym. Reprezentuje on interesy nadawcy wobec firmy transportowej. Pytałem wielu przewoźników, ale żaden mi nigdy nie był w stanie wyjaśnić, w jaki sposób wykonując tzw. działalność spedycyjną można reprezentować wobec samego siebie interesy zleceniodawcy.

Spedycja zamiast transportu

Niektórzy z przewoźników zarzucili w ogóle działalność przewozową dochodząc do wniosku, że bardziej opłacalne jest mieć telefon zamiast ciężarówek, za nic nie odpowiadać i jedynie być pośrednikiem. Co ciekawe, zdaniem wielu z nich oszuści i firmy krzaki, których istnienia nie można negować, wywodzą się właśnie ze środowiska przewoźników a nie tradycyjnych spedytorów. Jednak działalność tych podmiotów, z prawdziwą spedycją ma wspólną tylko nazwę, a i nawet nie do końca.

– Nie można się więc dziwić, że zawód spedytora drogowego w tradycyjnym tego słowa znaczeniu podupadł, jego prestiż skarlał a szacunkiem nie darzy go już niemal nikt. W kontekście przytoczonym wyżej, pytanie, czy zawód spedytora drogowego ma jeszcze jakiś sens i racje bytu jest jak najbardziej zasadne. Zresztą funkcje spedytora pełnią w coraz większym stopniu giełdy ładunków i platformy internetowe, gdzie można znaleźć ładunki każdego rodzaju i na każdej niemal trasie – twierdzi Juliusz Skurewicz z PISiL.

Sytuacja na morzu

Nieco inna sytuacja ma miejsce w transporcie morskim, który jest o niebo bardziej skomplikowany, trudniejszy, bogatszy w tradycje, szanse niż transport drogowy. Bycie międzynarodowym spedytorem morskim oznaczało niegdyś przynależność do elity zawodowej. Co się więc stało? Zajmiemy się tu tylko sytuacja spedytorów w żegludze liniowej, wszak żeglugą czarterową rządzą inne prawa.

– Uważam, że spadek znaczenia i roli spedytorów nastąpił wkrótce po wprowadzeniu konteneryzacji. W sposób zasadniczy, aczkolwiek nie natychmiastowy, przyspieszyła ona a przede wszystkim uprościła proces transportowy w morskiej żegludze liniowej. Prostsze stały się nie tylko procesy za- i wyładunku, dowozów i odwozów, lecz również taryfy i stawki żeglugowe. Zatem w sposób mało zauważalny, ale postępujący to, co wcześniej było tajemnicze i dostępne dla wtajemniczonych zaczęło być jednoznaczne i łatwe – mówi Juliusz Skurewicz z PISiL.

Do tego doszła polityka armatorów. – Niektórzy, bez wymieniania nazw, już wiele lat temu doszli wniosku, że współpraca ze spedytorami jest trudniejsza niż bezpośrednie kontakty z załadowcami. Później, w ciągu kilku ostatnich lat, wraz z postępującym spadkiem zysków armatorów pochodzących bezpośrednio z transportu morskiego (przyczyny tego spadku to odrębna sprawa), zaczęto szukać zysku „na lądzie” a więc w strefie działania spedytorów. Wielu armatorów powołało oddzielne firmy spedycyjno-transportowe, wielu rozpoczęło działalność spedycyjną w ramach dotychczasowych firm żeglugowych – twierdzi Juliusz Skurewicz.

Usługi transportowe i spedycyjne, niewątpliwie na skutek konteneryzacji, uległy tzw. komodytyzacji, czyli utowarowieniu. Pisząc wprost, zaczęła decydować cena a nie jakość czy jakiekolwiek inne czynniki, zniknęły więc możliwości uzyskiwania marży czy prowizji spedycyjnej.

Groźna technologia

– Nietrudno zauważyć, że opisując przyczyny obecnej sytuacji spedytorów, przyczyn szukałem poza samymi spedytorami. Niesłusznie. Spedytorzy też zawinili niemało. Jak wspomniałem, istotą tego zawodu jest służenie klientowi – reprezentowanie interesów wobec przewoźników, doradztwo, pomoc. Moim zdaniem wielu spedytorów o tym zapomniało. Zapomniało, że bez wspomnianych czynności, klient nie będzie chciał zapłacić za usługi. Co martwi, niektórzy usługobiorcy nie widzą potrzeby angażowania spedytorów – wolą kontaktować się bezpośrednio z przewoźnikiem. Zatem spedytorzy powinni bez zbędnej zwłoki przemyśleć swoją rolę w łańcuchu dostaw – analizuje Skurewicz.

Pamiętajmy także o postępie technicznym, który nie sprzyja spedytorom. O platformach i internetowych giełdach towarowych już wspomniałem. Do tego dochodzi blockchain, umożliwiający upowszechnianie informacji wszystkim uczestnikom obrotu towarowego z założenia, a nie – jak obecnie – z wyboru. Informacje, które do tej pory traktowane były jako poufne i niekoniecznie miały być rozpowszechniane wszem i wobec, teraz mogą być z założenia dostępne wszystkim.

To już koniec?

– Jest to z jednej strony kolejne uproszczenie i przyspieszenie procesów. Z drugiej, część spedytorów obawia się, że te informacje będą mogły być wykorzystywane przez szeroko rozumianą konkurencję, niekoniecznie w dobrej wierze. Poza tym informacja dostępna dla wszystkich, to kolejne zagrożenie dla roli spedytora jako organizatora transportu i „posiadacza” wiedzy. Zatem rzeczywiście trzeba się liczyć z tym, że – przynajmniej w niektórych rodzajach transportu i przewozów – rola spedytora będzie się nadal zmniejszać, aż, być może, do całkowitego zaniku profesji. Dotyczy to najprostszych rodzajów przewozów, czyli ładunków całopojazdowych w transporcie samochodowym oraz kontenerów w transporcie morskim – mówi Juliusz Skurewicz z PISiL.

Przyszłość

Wbrew pozorom nie jest to dobra informacja dla przewoźników. Wyeliminowanie spedytorów nie oznacza automatycznie wzrostu marży dla wykonawcy transportu. Nie zależy ona bowiem od miejsca i roli danej firmy w łańcuchu dostaw, lecz od konkurencyjności firmy i jej zdolności do generowania zysku.

Zresztą, nie wszyscy spedytorzy są skazani na „wymarcie”. – Moim zdaniem najtrudniejszą sytuację mają spedytorzy specjalizujący się w transporcie samochodowym całopojazdowym oraz morskim kontenerowym. To oni powinni szukać innych dróg rozwoju, aby uciec przed nieuchronnym (chyba jednak) brakiem zapotrzebowania na ich usługi – uważa Skurewicz.

Przyszłość zawodu i funkcji spedytora

1. Globalizacja i wszechstronność. Zauważmy, że nikt nie martwi się o los i kondycje globalnych operatorów logistycznych. Oni już dawno przestali być spedytorami w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Stali się niezbędnymi wręcz partnerami dla firm produkcyjnych i handlowych oferując wartość dodaną w postaci wiedzy i technologii w zakresie szeroko rozumianej logistyki.

2. „Ucieczka w nisze”. Tą niszą może być specyficzny region działania, specjalizacja w zakresie szczególnego rodzaju towarów, rodzaju przewozu. Wybitni specjaliści, jak wiadomo, w każdej branży są cenieni i potrzebni.

Poleć ten artykuł:

Polecamy