Raport dla NIKogo?

Raport dla NIKogo?

Jak wspaniale jest żyć w kraju, w którym działa bardzo prężnie instytucja stojąca na straży naszych, czyli społeczeństwa, interesów, a jest to Najwyższa Izba Kontroli – komentuje w felietonie Tom Rollauer.29 października 2013 roku NIK stanął w naszej obronie bardzo stanowczo,...

29 października 2013 roku NIK stanął w naszej obronie bardzo stanowczo, wydając raport w sprawie elektronicznego systemu poboru opłat (viaTOLL). Jakich nowości dowiedzieliśmy się z tego raportu? Otóż, poruszając się po drogach krajowych, na których stoją bramownice do poboru opłat viaTOLL, narażeni jesteśmy na zagrożenie życia, bo aż 100 bramownic może się w każdej chwili zawalić, ponieważ zostały one wybudowane z chińskiej stali, a jak wiadomo – tzw. chińszczyzna to tandeta. NIK dokonał także jeszcze jednego wiekopomnego odkrycia. Otóż wielokrotne karanie kierowców za bramownice jest złe, bezprawne i niekonstytucyjne. To zły i niecny proceder. Wielu ludzi zapłonęło niczym żywe pochodnie 29 października. Czy słusznie? Czy raport NIK-u rzeczywiście coś odkrywa i wnosi do całej sprawy słynnego e-myta?

Burza w szklance wody?

Nie posiadam obszernej wiedzy z prawa budowlanego, dlatego też nie będę się w nie zagłębiał. Niespecjalnie znam się też na metalurgii, jednakże nie bardzo chce mi się wierzyć w to, że sfałszowano odbiory ponad 100 bramownic. Nie darzę firmy Kapsch sympatią, ale w raporcie NIK wyczuwam hipokryzję i elementy politycznej przepychanki. Jeśli bramownice viaTOLL są niebezpieczne, to co powiedzieć o konstrukcjach, których mijamy dziesiątki przy każdej drodze w mieście, jak i poza nim?

W felietonie chciałbym przedstawić moje sugestie, które nie pojawiły się w raporcie NIK-u, a powinny, gdyż mają istotny wpływ na ocenę działania systemu viaTOLL. Aspektom prawnym, które w przypadku viaTOLL-a są największymi winowajcami działania systemu, NIK nie poświęcił wiele miejsca. Oprócz stwierdzenia, że GITD przyjęła błędną praktykę polegającą na mnożeniu kary 3 000/1 500 zł za każdą bramownicę – raport NIK nie mówi nam zbyt wiele. Nawet dziecko z przedszkola wie, że nie wolno karać dwa razy za to samo przewinienie. NIK nie jest ani odkrywczy, a temat sprawia wrażenie prawnego kuriozum.

Nie miejcie Państwo złudzeń. Raport NIK to nic innego jak burza w szklance wody. Atak na otoczenie byłego ministra transportu Cezarego Grabarczyka, rozgrywki partyjne, do których my wszyscy zainteresowani żywo tematem viaTOLL zostaliśmy wciągnięci.

Czego NIK nie mówi?

Raport nie daje odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego w naszym kraju nie ma możliwości doładowania konta viaTOLL wstecz?” W Austrii, poruszając się drogą płatną, w momencie, gdy skończą nam się środki na koncie, mamy taką możliwość. Możemy te środki wpłacić i tym samym pozwoli nam to uniknąć kary. Ponadto, jak wiadomo, kara ta w innych państwach europejskich jest niewspółmiernie mniejsza od kar za nieuiszczenie opłaty w Polsce (110 – 220 euro). W Polsce nigdy nie doładujemy konta wstecz. Czy projekt zmian proponowany przez posłów, który wpłynął do laski marszałkowskiej coś zmienia w tej materii? Nie. O tym autorzy projektu nawet nie pomyśleli. Opłacenie konta wstecz wszakże przyczyniłoby się do mniejszej liczby naruszeń. Byłby to krok w kierunku przedsiębiorców i kierowców, a tego politycy najwidoczniej nie lubią najbardziej.

Czy raport NIK-u mówi coś o wysokości kar? Kwota 3 tys. złotych to niemal 80 proc. wynagrodzenia przeciętnego kierowcy. Czy kara tej wysokości jest adekwatna i proporcjonalna do naruszenia, którego wartość często przekracza niewiele ponad złotówkę? Czy nie naruszono tutaj konstytucyjnej zasady proporcjonalności? O tym raport NIK milczy. Może kontrolerzy NIK-u czekają na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, bo po co przecież dwa razy o tym pisać lub może dlatego, że dzisiejszy prezes NIK był jednym z posłów, którzy to prawo wymyślili?

Ponadto, obecne prawo wyprodukowało paradoksalną biurokrację. Każde naruszenie z urzędu kierowane jest bezpośrednio do GITD. Nikt go nie analizuje pod względem prawdziwości. Dlatego tak często zdarzają się błędy w GITD, dotyczące naruszeń opłaty drogowej. GITD kieruje następnie pismo z prośbą o wskazanie kierującego pojazdem do właściciela pojazdu. W przypadku, gdy ten stwierdza, że w danym dniu środki na koncie były i pisze wyjaśnienia do Inspekcji, ta musi znowu zwrócić się do firmy Kapsch (operatora systemu) o zweryfikowanie tych informacji. Kapsch odpowiada, weryfikuje, GITD ponownie pisze do właściciela pojazdu. Ten ponownie odpowiada, GITD ponownie pisze do Kapscha… Z każdą chwilą rośnie sterta korespondencji. Ta idzie w miliony. Naruszenia w setki tysięcy. Inspekcji zaczyna brakować rąk do pracy. Właścicielowi samochodu cierpliwości i nerwów do prowadzenia tej korespondencji.

Czemu ma to służyć? Tworzeniu biurokracji i miejsc pracy? Dlaczego Kapsch nie może sam weryfikować naruszeń i kierować do GITD tylko tych, które są prawdziwe? Często wystarczy sprawdzić stan konta użytkownika viaTOLL, by wiedzieć czy środki na koncie były i czy opłata została uiszczona. Nasuwa się tutaj skojarzenie do twórczości Franza Kafki. Raz puszczona w ruch machina biurokracji nie daje się zatrzymać. Stąd tez biorą się kosmiczne wartości naruszeń w tym systemie.

Zmiany proponowane przez posłów są absolutnie niewystarczające i niewiele zmieniają. Ich pracy przyświecał jeden motyw przewodni. Potrzeba odpowiedzi dla Trybunału Konstytucyjnego, który w marcu orzeknie prawdopodobnie, iż mnożenie kar za przejazd pod bramownicami jest sprzeczne z Konstytucją RP

 

Powyżej 3,5 tony

Jak już wiemy – kary są absurdalnie wysokie, uniemożliwia się użytkownikom dróg krajowych doładowanie konta wstecz, a nadmiernie rozwinięta machina biurokracji żyje własnym życiem. Czy choć jeden z tych faktów znalazł się w raporcie NIK? Czy projekt poselski coś zmienia? Odpowiedź na oba pytania brzmi: Nie.

To jednak nie wszystko. Jako jedno z nielicznych państw Europy ścigamy kierowców samochodów osobowych, którzy nieopatrznie podłączyli do swych pojazdów przyczepkę, camping, lawetę. Polski ustawodawca ściga wszystko co jeździ, a czego waga przekracza 3,5 tony DMC. W większości przypadków są to przekroczenia DMC na poziomie 10-50 kilogramów. Przytoczę tu pewną może i zabawną – na pewno nie dla jej bohaterów – historię. Dwóch braci wyhodowało świnię – tucznika. Pewnego dnia, kiedy świnia była już duża i smakowicie wyglądała, zdecydowali się ją sprzedać. Mimo iż nic do świni tej osobiście nie mieli, to niespecjalnie chcieli wieźć ją na targ na tylnym siedzeniu. Pożyczyli od swojego sąsiada przyczepkę i na nią załadowali tucznika. DMC całego zestawu przekroczyło 20 kg. Na ich nieszczęście, przez kilkanaście kilometrów poruszali się drogą płatną, na której mieściły się dwie bramownice kontrolne. Świnię sprzedano, ale po kilkunastu miesiącach okazało się, że przejazd z nią kosztował ich 12 tys. zł. Cztery razy minęli bramownice, które pstryknęły im zdjęcia. Najdroższy tucznik w ich historii. Według projektu poselskiego zapłaciliby 3 tys. zł.

Tylko zastanówmy się, dlaczego w ogóle mieliby zapłacić? Czy ustawodawca powinien ścigać kierowców samochodów osobowych nie będących przedsiębiorcami? Czy to jest normalna praktyka w Europie? Nie. W krajach europejskich, elektroniczny system poboru opłat kierowany jest do transportu ciężarowego, a nie amperów, podłodziówek, lawet czy przyczepek. Może w założeniu nie jest to system poboru opłat, ale poboru i generowania kar?

O tym raport NIK także milczy. Projekt poselski zaś zakłada obniżenie kary dla samochodów z przyczepkami do 1,5 tys. zł. Czyli posłowie wiedzą, że ściga się w naszym kraju samochody osobowe i uważają, że problemu nie ma.

Co natomiast z rygorem natychmiastowej wykonalności? Obecnie wygląda to tak, że wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy nie zwalnia nas z obowiązku zapłacenia nałożonej kary. Najpierw zapłać (w ciągu 21 dni), a potem zobaczy się, co wyjdzie z twojego odwołania. Jak nie zapłacisz, to wyślemy komornika, ale wtedy suma kary zwiększy się o koszty egzekucji. Czy tak być powinno? Tym bardziej, że postępowania odwoławcze trwają nawet powyżej 12 miesięcy. Czyżby GDDKiA było tak niecierpliwe w oczekiwaniu na nasze pieniądze? Środki te wszakże zasilają budżet Krajowego Funduszu Drogowego.

Kosztowny leasing

Powiedzmy też słów kilka o dodatkowych kosztach, na które narażeni są przedsiębiorcy pojazdów, które są leasingowane. Biurokratyczna machina, o której pisałem wcześniej spowodowała, że pisma o wskazanie kierującego pojazdem kierowane są do właścicieli pojazdów, czyli w przypadku samochodów w leasingu do banków. Bank za każdą odpowiedź na takie pismo liczy sobie średnio 50 zł. Przy 10 takich zapytaniach to już dodatkowe 500 złotych, które przedsiębiorca musi zapłacić bez względu na to, czy naruszenie było zasadne czy też nie. Często takich pism jest… kilkadziesiąt. Przedsiębiorcy płacą więc dodatkowo za całą bezduszną machinę urzędniczą i prawną.

O tym raport NIK milczy. Dlaczego? Czy ktoś zwróci przedsiębiorcom te pieniądze? Czy naprawdę nikt z kontrolerów NIK nie zauważył prawdziwych problemów tego systemu, z którymi na co dzień borykają się osoby zobowiązane do opłat drogowych? Czy instytucja, jaką jest NIK, nie zatrudnia prawników? Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi. Projekt poselski zakłada, iż kary płacić będzie teraz przedsiębiorca, a nie kierowca. Zmyślna taktyka. Przedsiębiorca posiada większy majątek. Łatwiej dokonać na nim egzekucji.

Zmiany proponowane przez posłów są absolutnie niewystarczające i niewiele zmieniają. Ich pracy przyświecał jeden motyw przewodni. Potrzeba odpowiedzi dla Trybunału Konstytucyjnego, który w marcu orzeknie prawdopodobnie, iż mnożenie kar za przejazd pod bramownicami jest sprzeczne z Konstytucją RP. Przepisy te nic nowego nie wnoszą poza podmiotem, który będzie teraz płacił za naruszenia. Będzie to przedsiębiorca.

Czy raport NIK jest więc w obliczu tych faktów aż taką sensacją? Nie! Są to rozgrywki wewnątrz partii rządzącej i odwracanie uwagi od realnych problemów, które już tak medialne nie są.

Jeśli zakładamy więc, że ten projekt niczego nie naprawia, cóż więc możemy zrobić?

Otóż najlepszym rozwiązaniem jest złożenie w Sejmie obywatelskiego projektu zmian „Ustawy o drogach publicznych”. Mimo że obywatelskie projekty nie cieszą się poparciem obecnego Sejmu, to jest to obecnie jedyne wyjście. Projekt, którego zarys przedstawiam poniżej jest autorstwa prawników, specjalizujących się w tej materii. Jego pełną wersję można zobaczyć na stronie: http://transtica.pl/projekt-viatoll.html.

 

Autorem komentarza jest Tom Rollauer z zespołu prawnego Transtica, zajmującego się prawem transportowym

Poleć ten artykuł:

Polecamy