Rynek pracowników ze Wschodu

Rynek pracowników ze Wschodu

Uzależnienie wielu przedsiębiorstw produkcyjnych i usługowych od pracowników ze Wschodu stało się twardym faktem i jedną z najważniejszych podpór dla wielu gałęzi naszej gospodarki w skali całego kraju. Wydaje się, że jesteśmy dziś bardziej uzależnieni od Wschodu, niż...

W grupie pracowników podejmujących pracę u naszych przedsiębiorców dominują pracownicy z Ukrainy. Gospodarka wydaje się dziś do tego stopnia uzależniona od emigrantów zarobkowych, że gdyby któregoś ranka zatrudnieni w naszych firmach Ukraińcy, nagle nie stawili się do pracy, wielu pracodawców zwyczajnie poszłoby z torbami.

Granat w zębach

Wizja konieczności zapłacenia kar umownych z powodu niewywiązywania się z zapisów warunków umów produkcyjnych czy terminów wykonawstwa robót w usługach jest granatem w zębach wielu naszych pracodawców do którego zawleczkę dzierżą pracownicy z zagranicy.

 

Liczba pracowników napływowych rośnie i zauważa ją dziś każdy na każdym kroku. W wielu marketach, na halach produkcyjnych, na polach, fermach zwierząt, budowach czy przychodniach słychać już na równi z polskim język ukraiński czy rosyjski, są miejsca pracy, gdzie wschodni język obcy staje się dominującym w komunikacji w pracy i póki co, nic nie wskazuje na odwrócenie tego trendu. To, że gospodarka jakoś dzięki temu się kręci, to w prawdzie pewien powód do radości, ale jednak dość kruchy. Atrakcyjność naszego rynku pracy dla pracowników ze Wschodu nie ma jednak na tyle stabilnych punktów oparcia, aby móc powiedzieć, że praca w Polsce jest szczytem ich oczekiwań. W rozmowach z Ukraińcami, jako główne zalety pobytu w celach zarobkowych w naszym kraju wskazują oni bliskość domu, podobieństwa kulturowe, języki ułatwiające porozumienie nawet przy braku znajomości komunikatywnej, a także podobieństwa w podejściu do wykonywania pracy i brak możliwości wyjazdu do Niemiec.

 

Ukraińcy zdają sobie sprawę ze swojej, ciągle rosnącej pozycji na rynku pracy. Praca „za najniższą” to już oczywiście historia i obecnie trzeba im płacić na równi z pracownikiem krajowym, ale Ukraińcy nie ukrywają, że spodziewają się wzrostu wynagrodzeń i to w szybkim tempie. Niektóre źródła mówią o oczekiwaniach rzędu nawet o około 20-30 procentowym rok do roku. Wielu z nich mówi wprost: albo – albo. Albo zarobią, albo wyjada, a spotkać można też pracowników deklarujących, że warunki zapisy w umowach nie są dla nich najmniejszą barierą ku porzuceniu pracy i w związku z tym, jeżeli okoliczności sprawią, że pojawią się atrakcyjniejsze rynki, są w stanie odejść z dnia na dzień.

Zamiast podwyżki

Pracownicy zza wschodniej granicy są coraz drożsi, a pracodawcy mając tego świadomość starają się podejmować działania zaradcze. Nie chcą zbyt szybko podwyższać wynagrodzeń w sensie dosłownym, pracodawcy możliwie spowalniają ten proces i wszystkimi dostępnymi działaniami pobocznymi partycypują w kosztach utrzymania Ukraińców. W tej materii uciekają się do różnych form zastępczych, stanowiących określone udogodnienie w codziennej egzystencji dla zagranicznych pracowników. Zapewniają więc mieszkania, dowóz do pracy, obiady i pomagają w urządzeniu życia starając się przywiązać pracownika do siebie. Doświadczeni i wykształceni pracownicy ze Wschodu, zwerbowani na strategiczne stanowiska samodzielne, najbardziej dotknięte przez sytuację na rynku pracy, w zamian za podjęcie pracy i godny zarobek oczekują dodatkowych bonusów: mieszkań z wi-fi i klimatyzacją czy samochodów służbowych. Są to jeszcze przypadki, które określić można jako jednostkowe, ale pokazują określony trend, którego punkt ciężkości z samego szczytu ruszył i zaczyna wykazywać zdolność do schodzenia niżej w strukturalnych wakatach.

 

Znany jest też przypadek, gdzie zorganizowana grupa kilkunastu fizycznych pracowników produkcji z branży przetwórstwa rolnego zgłosiła chęć pracy i zadeklarowała podobne oczekiwania z samochodem do dyspozycji. Pracodawca chcąc nie chcąc musi tolerować te wymagania, zwłaszcza, gdy nie są one jeszcze zbyt wygórowane, a przynajmniej musi się nad nimi poważnie zastanowić, bo zwyczajnie nie ma z kim pracować. Z tego też powodu w wielu miejscach system na razie jeszcze jakoś działa, ale z pewnością nie zapewni stabilności i spokojnego życia przedsiębiorcom na zbyt długo. Z całej puli korzyści dla polskiego pracodawcy w kontakcie z ukraińskim pracownikiem w zasadzie pozostała już tylko ta, że Ukraińcy w ogóle są i pracują.

Spóźniona reakcja pracodawców

Ukraińcy są w pełni świadomi swojej pozycji na rynku. Stawiają nowe, coraz śmielsze warunki i, szczerze mówiąc, dziwne by było, gdyby nagle przestali. Sentymentalizm pracy dla dobra naszego kraju z pewnością nie jest tu żadnym argumentem. Obecnie niejednokrotnie Ukraińcy stanowią doświadczoną i wykształconą kadrę, która doskonale zna swoją wartość i nie ma najmniejszych kompleksów z powodu tego, że pojawiła się u nas zza wschodniej granicy. W rozmowach z Ukraińcami często można usłyszeć, że bardziej oni potrzebni są dla naszej gospodarki, niż nasza gospodarka im. Jest w tym wiele prawdy, ale to, że słychać to właśnie od samych pracowników, ma swoją wymowę.

 

Do ich obecnej pozycji w dużej mierze przyczynili się sami pracodawcy, którzy wprowadzili się w obecny stan uzależnienia własnym brakiem przewidywań. Jeszcze kilka lat temu nie darzyli należytym szacunkiem rodzimych pracowników szczędząc im wszystkiego, od zarobków do pomocy, dobrych rad i komplementów. Swoje pięć groszy dorzucił też rząd, który obraną polityką umożliwił wyjazd milionów pracowników do Anglii, Niemiec czy Holandii. W niektórych branżach wyjazdy przybrały rozmiary masowej ucieczki, a ówczesna reakcja pracodawców była spóźniona, nieprzemyślana i z pogranicza rodzimego „jakoś to będzie”. No i rzeczywiście jest tylko jakoś, bo każdego dnia dowiadujemy się o problemach kolejnych przedsiębiorstw produkcyjnych, usługowych i, co gorsza, szpitali które, na szczęście przeważnie tylko chwilowo i sporadycznie, ale zmuszane są wstrzymać działanie z powodu braku kadr.

Ukraińcy płacą ZUS

Ukraińcy są najliczniejszą grupą spośród pracujących i ciągle ubiegających się o pracę u nas obcokrajowców. Nie mam nawet pewności czy powszechnie używane jeszcze określenie, że „dostają oni zezwolenie na pracę w Polsce” ma jeszcze jakiekolwiek merytorycznie uzasadnienie. Zjawisko z którym mamy bowiem do czynienia raczej przypomina sytuację w której Ukraińcy nam dają tę możliwość, żeby nie rzec: sami sobie pozwalają na ich zatrudnianie się u naszych przedsiębiorców. Prawda jest taka, że oni wszyscy są dla naszej gospodarki na wagę złota nawet wtedy, a może zwłaszcza, gdy pojawia się grupa pracowników fizycznych bez doświadczenia i wykształcenia kierunkowego. Oficjalne szacunki mówią już o blisko trzech milionach pracowników z Ukrainy do końca roku. Nieoficjalne są jeszcze bardziej śmiałe. I wydaje się, że nie jest to koniec, a raczej późna faza początkowa tego trendu. W skali kilku lat ich liczba wzrosła kilkunastokrotnie.

 

Spora grupa tych pracowników odprowadza składki do ZUS. Mamy więc powód do radości, ale jednocześnie kolejną uzależnioną od nich instytucję, ponieważ płaconymi składkami zapychają oni w nie małej części dziurę bez dna w upośledzonym systemie ubezpieczeń.

 

Zaletą pracowników z Ukrainy jest również fakt, że przyjeżdżają tu w konkretnym celu. Chcą zarobić, dlatego pracują możliwie jak najwięcej. W odróżnieniu od rodzimych pracowników częściej nie ma z nimi problemu w kwestiach liczby godzin, które chcą spędzać w pracy czy rozkładu dni roboczych w tygodniu, choć jest to niekiedy nadużywane przez pracodawców zapędzonych w przysłowiowy kozi róg terminami realizacji zamówień i kar umownych wynikających z zapisów umów.

 

Pracownik z Ukrainy uzależnił polski rynek pracy w produkcji i usługach od siebie, a przy tym dodatkowo stał się zasobem, o który walczą pracodawcy. Ich ogłoszenia o wolnych stanowiskach, reklamy w mediach ulotki czy banery praktycznie już prawie zawsze pojawiają się w dwóch językach. Taka liczba pracowników zarabiających, ale i wydających częściowo zarobione tu pieniądze powoduje także określone korzyści dla handlu, banków czy uczelni, których specjalne oferty skierowane są do Ukraińców.

 

I już prawie chciałoby się powiedzieć, że jest pięknie, ale… No właśnie. Owo specyficzne uzależnienie nie szkodzi za bardzo organizmowi gospodarczemu tak długo, póki są dostrzegane mniej lub bardziej pożądane efekty gospodarcze dla wszystkich stron.

Niemiecka groźba

Trzeba jednak patrzeć strategicznie. Funkcjonując w stanie obecnego uzależnienia nie ma powodów do euforii, ale i tak to nie koniec powodów do niepokojów. Najgorsza do wyobrażenia sytuacja, stanowiąca konkretne ryzyko zapaści dla gospodarki możliwa byłaby w sytuacji, kiedy Niemcy otworzą swój rynek pracy na Ukraińców. Obecnie mogą oni przebywać tam jedynie jako turyści, a pracować tylko w wyjątkowych, jednostkowych przypadkach. Jednak wystarczy, że wejdą w życie pewne nieuniknione zmiany, a możliwość legalnej pracy w Niemczech będzie dla doświadczonych i obytych z naszymi standardami pracy Ukraińców bardziej kuszącą ofertą nad która prawdopodobnie większość z nich nie będzie się nawet długo zastanawiać. Liczbę wolnych stanowisk pracy w Niemczech już szacuje się obecnie na około 0,9-1,2 miliona i liczba ta rośnie więc oczywiste jest, że zmiany są tylko kwestią czasu i nie należy zadawać sobie pytania o to czy, ale kiedy zostaną wprowadzone.

 

Oznaczać będzie to dla naszej gospodarki dramat, ponieważ wydaje się realne, że około połowa pracowników z Ukrainy odpłynie wtedy z naszych przedsiębiorstw w stosunkowo krótkim przedziale czasu, a pozostała reszta będzie ubywać stopniowo, proporcjonalnie do wymiany informacji ze swoimi rodakami, którzy podejmą prace w czasie pierwszej fali odpływowej.

 

Co prawda tylko teoretycznie – ale jednak istnieje możliwość, że wszyscy Ukraińcy wyjadą od nas w ciągu kilku dni. Taki czarny scenariusz oznaczałby na dziś katastrofę jeżeli nie w całej gospodarce, to na pewno w wielu jej sektorach. Skutki takiej zapaści byłyby trudne do odwrócenia nawet w długim przedziale czasu. Na wypadek pogorszenia sytuacji lub jej niekorzystnego rozwoju czynione są próby zatrudniania Hindusów czy Nepalczyków, jednakże z dochodzących z przemysłu sygnałów wynika, że reprezentują oni całkowicie inną kulturę pracy, która w zderzeniu z kulturą pracy Polaków czy Ukraińców, nie jest poważną alternatywą.

 

Wiele wskazuje zatem na to, że problem mamy znacznie większy, niż przypuszczamy.

Poleć ten artykuł:

Polecamy