Wojna ma twarz człowieka
Teksty o wojnie inspirowane są najczęściej nie ideami, lecz konkretnymi wydarzeniami. Jedno z nich miało miejsce w ukraińskim miasteczku, które sto lat temu było letniskiem dla mieszkańców Kijowa. Bucza, bo ją mamy na myśli, stała się miejscem masakry ukraińskich cywilów, a ich skrępowane i częściowo spalone ciała zostały znalezione w zbiorowych mogiłach. Ludobójstwo popełnione przez rosyjskich żołnierzy zmusza nas do postawienia pytania: „dlaczego odczuwamy ból ofiar z jednej strony, i dlaczego pozostajemy obojętni na ich los z drugiej?”. Pytamy o genezę i znaczenie empatii, oraz o emocjonalny koszt wchodzenia w buty ludzi bezpośrednio dotkniętych tragedią wojny. Pytamy zatem o najlepsze i najgorsze cechy tego samego zjawiska, które są dwoma stronami naszej ludzkiej natury.
Na początku dobra wiadomość: ewolucja wyposażyła nasz mózg w mechanizmy widzenia bólu, nawet jeśli nie widzimy niczego innego. Pacjent z całkowitą ślepotą korową – uszkodzeniem płata potylicznego, gdzie znajduje się analizator sygnałów wzrokowych – nie potrafi rozpoznać barw, ruchu i kształtu. Kiedy pokazuje mu się różne geometryczne figury na ekranie, nie dokonuje między nimi żadnego rozróżnienia. Jeśli jednak badacz zamiast powiedzieć „dzień dobry” na powitanie, uśmiechnie się i skinie głową, pacjent zrobi to samo. Człowiek, który jest korowo całkowicie niewidomy, potrafi jakoś zobaczyć uśmiech na twarzy drugiego człowieka.
Elementem rozpoznawalnym były jedynie emocje rysujące się na ludzkiej twarzy: zła czy wesoła, smutna czy szczęśliwa? Pacjent nie rozpoznawał emocjonalnie neutralnych twarzy osób różnej płci, ani wyrazów emocjonalnych widocznych na pyskach zwierząt. W jego mózgu działał alternatywny obwód, angażujący ciało migdałowate układu limbicznego, odpowiedzialny wyłącznie za widzenie ludzkich emocji ujawnianych przez ludzkie twarze. Gdyby ów pacjent był w pobliżu ofiar ludobójstwa w Buczy, mógłby zobaczyć horror malujący się na ich twarzach, choć by tych ludzi nie widział.
Obojętność na emocje
Teraz kolej na gorszą wiadomość, choć zrozumiałą z perspektywy logiki ewolucji. Tak jak istnieją pacjenci wrażliwi na cudzy ból, choć nie potrafiący zobaczyć wieku, płci czy wzrostu człowieka, tak też istnieją pacjenci mogący ujawniać totalną obojętność na emocje ludzkich twarzy, choć ich wzrokowy płat potyliczny pracuje bez zarzutu. Ów paradoks, kompletnie sprzecznych ludzkich reakcji, jest konsekwencją przynajmniej częściowej modularyzacji ludzkiego umysłu, czyli istnienia wielu różnych informatycznych systemów obecnych w ludzkim mózgu. Tak jak nasze ciała składają się z wielu wyspecjalizowanych organów – płuc przystosowanych do oddychania, czy serca pompującego krew – tak i nasze umysły złożone są z wielu komponentów, które wyewoluowały w odpowiedzi na realne, powtarzające się i ważne wyzwania dla naszego przeżycia i reprodukcji. Wiemy już, że istnieje moduł, który możemy nazwać „obserwatorem bólu”. Jego działanie może być jednak zaburzone przez uszkodzenie innego modułu, odpowiedzialnego za widzenie przestrzenne.
Mowa o pacjentach z zespołem zaniedbywania połowicznego, zwanego również „zespołem pomijania stronnego”. Większość z nich ma uszkodzenie – wywołane najczęściej udarem – kory ciemieniowej prawej półkuli mózgu, kodującej relacje przestrzenne. Ich mózgi nie zbierają informacji o lewej części sceny, którą pacjent ma przed oczyma. Choć ich oczy pracują prawidłowo, a ich potyliczna kora wzrokowa działa bez zarzutu, wszystko co znajdzie się po stronie ich lewej ręki, znika z pola widzenia. Chorzy z zespołem zaniedbywania połowicznego mogą zjeść tylko prawą połówkę pizzy, ale zawsze jest to ta sama połówka, jak gdyby jej lewa część w ogóle nie istniała.
Dlaczego ludzie ignorują cierpienie innych, choć intelektualnie wiedzą, że ma ono miejsce? Okazuje się, że współczucie ma swój poznawczy koszt. Przekonano się o tym, przeprowadzając prosty eksperyment: kobieta miała obrazowaną aktywność mózgu, a jej partner siedział obok. Niezależnie od tego, czy ból zadawano jej czy jemu, w mózgu kobiety aktywowane były te same obszary: przednia kora wyspy i przednia kora zakrętu obręczy. Kiedy mówimy „czuję twój ból”, często ma to status przesadzonego frazesu. Czasami jednak jest to prawdą: mój mózg rejestruje twój ból. Konsekwencje tego faktu są trudne do przecenienia.
Ewolucja empatii
Wydaje się, że nasza zdolność do czucia tego, co czują inni – czyli zdolność do empatii – wyewoluowała z tych samych struktur mózgowych, które wykorzystujemy do obserwowania samych siebie. Dzięki nim potrafimy przejść od stanu własnego samopoczucia do czucia dobrostanu innych osób. Jednak, co było do przewidzenia, pomaganie innym kosztuje. Otwarcie na problemy bliźnich rodzi w nas ból i prowadzi do psychicznego wypalenia. Dlatego wycofujemy się z pomocy, chroniąc własne „ja” przed serią negatywnych emocji: zmieniamy kanały telewizyjne gdy oglądamy programy o dzieciach umierających z głodu i odwracamy wzrok od żebrzącego na ulicy. Część naszego „ja” chce pomóc, chce coś zrobić, ale co? Tak wiele osób potrzebuje wsparcia: mam pomagać każdemu?
To jest jeden z powodów dla których nie odczuwamy cierpienia innych: mamy mechanizmy chroniące nas przed emocjonalnym przeładowaniem. Nasza zdolność do okazywania prawdziwego współczucia jest ograniczona, dlatego, iż nie posiadamy odpowiednich mózgowych zasobów, aby je przetworzyć. Myślenie i odczuwanie nie jest darmowe: mózg pochłania dziesięć razy więcej energii niż dowolny inny ludzki narząd o jego masie. Wydajność poznania i odczuwania jest zatem warunkiem przeżycia człowieka.
Mimo wrażenia, że część ludzi ma problemy z myśleniem, każdy z nas poznaje świat niezwykle intensywnie. Myślenie – jak już wiemy – jest bardzo kosztowne, realizowane przede wszystkim płatami czołowym i skroniowym, zaangażowanymi w czytanie umysłów innych osób: „czy czytelnikowi spodoba się mój tekst?” i „czy w ogóle go przeczyta?”. Rachunek jaki mózg wystawia nam za procesy czytania umysłów innych osób wyjaśnia ograniczone rozmiary grupy ludzkiej w której możemy żyć i której członków możemy znać: wynosi ona 150 osób. Empatyzując problemy osób spoza tej grupy – uchodźców, ofiar, bezdomnych – osiągamy granice naszych poznawczych możliwości, i poza nimi nasz mózg zaczyna się energetycznie dławić. A zatem nie jest tak, że nie przejmujemy się losem ofiar wojny. Jest raczej tak, że nie możemy przejmować się w nieskończoność. I nie musi to być czymś złym, po prostu tak jest i już.
Problem bólu innych osób nie został wobec tego przez ewolucję w pełni rozwiązany. Z jednej strony jest ewolucyjnie przystosowawczą cechą rozumieć i odczuwać uczucia innych osób. Z drugiej strony, zbyt intensywne odczuwanie może być dla naszego mózgu wyniszczające. Czy istnieje jednak sposób wyeliminowania negatywnej strony empatii – bycia wypalonym przez ból innych – z jednoczesnym zachowaniem jej pozytywnej cechy, dzięki której możemy się komunikować i współpracować?
Współczucie a działanie
Kiedy poproszono buddyjskich mnichów by obejrzeli stresujący film o sierotach z komunistycznych rumuńskich domów dziecka, już po godzinie czuli się emocjonalnie wypaleni. Film obfitował bowiem w drastyczne sceny zaniedbanych, nie kochanych, samotnych dzieci, ustawicznie kołyszących się z całkowicie beznamiętnym wyrazem twarzy. Jednak wówczas zaczęła się kluczowa część eksperymentu. Mnisi mieli zamienić swój sposób myślenia z pasywnego współodczuwania, na aktywne współczucie, projektując pozytywne nastawienie do dzieci i zamieniając unikanie obserwowanego bólu na zwracanie się do dzieci z miłością.
Dwa parametry natychmiast zasygnalizowały zmianę stanu ciała mnichów. Po pierwsze, mimo że obrazy mentalne porzuconych dzieci były równie żywe co w pierwszej części eksperymentu, zachowanie mnichów było znacznie bardziej energetyczne i proaktywne. Po drugie, współczucie zmieniło mapę aktywności ich mózgów. Mnisi ciągle byli świadomi cierpienia dzieci i nie wypierali go z własnej świadomości, niemniej współczucie – a nie jedynie współodczuwanie – pobudziło nową sieć kory mózgowej: przyśrodkową korę okołooczodołową, przednią korę zakrętu obręczy i brzuszne prążkowie. Sieć ta jest odpowiedzialna za generowanie pozytywnych emocji, poczucie przynależności do grupy i silną społeczną nagrodę, przypominająca to, co nazywamy „miłością”. Kiedy zatem czujemy współczucie wobec osoby cierpiącej, kiedy chcemy jej aktywnie pomóc, włączamy we własnym mózgu układ błędu predykcji nagrody, reagujący – zmianami poziomu dopaminy – na zaskoczenia i nowości, względem tego, co człowiek przewidywał.
Oczywiście „sieć współczucia”, nagradzająca nas za pomaganie osobom w potrzebie przypływem pozytywnych uczuć, musi być stymulowana i wzmacniana podczas rozwoju człowieka. Jeśli nie jest, na skutek trudnych warunków bytowych („człowiek człowiekowi wilkiem”), zaburzonej sieci relacji społecznych lub silnej ideologicznej indoktrynacji – a wszystkie te warunki cechują wielu rekrutów rosyjskiej armii – współczucie nie działa, a osoby cierpiące jedynie obciążają system poznawczy agresora i dlatego są traktowane jako zagrożenie, które bywa eliminowane. Wiemy o tym z badań nad pacjentami z zespołem zaniedbywania połowicznego. Jeśli zachęci się ich do wysiłku, nawet motywami finansowymi, zaczynają dostrzegać więcej obiektów w martwym polu niż bez motywacji. Warunkiem jest jednak prawidłowe działanie prążkowia. Uszkodzenie tego ostatniego sprawiało, że niewidzialny problem – choć system wzrokowy kory potylicznej działał bez zarzutów – pozostawał na zawsze niewidzialny, choć obiektywnie istniał. Aktywność „sieci współczucia” w prawidłowo funkcjonujących mózgach decyduje o tym, że powiedzenie „dajcie, a będzie wam dane” (Łukasz 6:38) powinno być rozumiane dosłownie na poziomie neurologicznym.