Nie ma, jak wspaniałe i błogie poczucie samozadowolenia naszych decydentów od infrastruktury drogowej, któremu upust dali podczas lipcowej pseudodebaty na temat funkcjonowania w naszym kraju, elektronicznego systemu poboru opłat drogowych, zwanego skrótowo – e-mytem. Jako dziennikarz muszę być trochę złośliwy, więc wyjaśniam dlaczego użyłem sformułowania „pseudodebaty”. Możliwość wypowiadania się mieli na niej tylko zebrani przy stole prezydialnym „oficjele”, a mimo licznego grona dziennikarzy, którzy przybyli w nadziei na właśnie zadawanie pytań u źródła, miał do tego prawo tylko jeden człowiek – prowadzący debatę. Słuchałem więc i nadziwić się nie mogłem.
Największym samozadowoleniem z e-myta epatował Radosław Stępień, podsekretarz stanu
Ministerstwa Infrastruktury. Właściwie to Ministerstwo Infrastruktury jest krzywdzone przez skłonnych do nadmiernej krytyki dziennikarzy, a tak naprawdę to docenili nasz sektor infrastruktury dopiero urzędnicy z innych krajów, którzy podobno pytali: „jak wy to zrobiliście, że e-myto zaczęło funkcjonować w Polsce bez poślizgu” (bo te 2 lub 3 dni opóźnienia to rzeczywiście niewiele).
Jest więc dobrze, tyle, że ostatnio zainteresowały mnie zbiorniki na olej napędowy, ustawione koło bramek do naliczania e-myta. Okazuje się, że paliwo jest potrzebne do agregatów prądotwórczych, zasilających urządzenia znajdujące się na bramkach. Podobno, jeżeli taka bramka z agregatem, pracującym dzień i noc, znajduje się w niedużej odległości od zabudowań mieszkalnych, trudno ich lokatorom znieść dodatkowy hałas.
Nie to jest chyba jednak największym problemem. Każdy podatek – a takim jest również e-myto – ma parametr zwany kosztem ściągalności. Zastanawiam się jak dużym kosztem ściągalności jest i będzie obarczone polskie e-myto. Pierwszy koszt opisałem powyżej – do zbiorników trzeba regularnie dowieźć i zatankować paliwo. Istniejące bramki trzeba konserwować, a z każdym rozszerzeniem systemu o nowe drogi, trzeba stawiać kolejne bramki, których liczbę nawet trudno opisać ze względu na duże bogactwo dróg wjazdowych na nasze arterie. Poza tym, zastępy pracowników Inspekcji Transportu Drogowego muszą kontrolować trakerów, czy mają poprawnie działające urządzenia viaBOX.
Naziemny system poboru opłat jest niewygodny dla przewoźników, bo jeżdżąc po Europie, trzeba zainstalować na przedniej szybie ciężarówki kilka urządzeń do naliczania. Złośliwcy mówią, że w końcu może zabraknąć powierzchni na szybie, przez którą kierowca będzie widział co jest przed nim.
A tak w ogóle, to obawiam się, że w nieodległej przyszłości będziemy musieli zamienić nasz, już dzisiaj archaiczny system poboru opłat, na nowocześniejszy, mniej problematyczny dla wszystkich i w ostatecznym rozrachunku tańszy system satelitarny. Tańszy chociażby z tego powody, że nie wymaga stawiania bramek. Wygodniejszy, bo nie wymaga wielu urządzeń do naliczania w kabinie kierowcy. A Komisja Europejska podobno już wydała dyrektywę (na razie) sugerującą (a potem może nakazującą) krajom członkowskim przechodzenie na wygodniejszy i ostatecznie tańszy system satelitarny.
Tak więc może mamy znów przed sobą inwestycję pod nazwą budowa elektronicznego systemu poboru opłat drogowych w Polsce.