Bez ograniczeń
- Właściwie, jak sięgnę tylko pamięcią, to w moim życiu zawsze obecny był sport – powiada Marcin Blauth, który ćwierć mili pokonuje w niespełna 9 sekund, osiągając swoim Tajfunem prędkość 260 km/h.Początkowo nie rozumiem, co probuje mi powiedzieć, że nim wsiądzie, już jest po
Początkowo nie rozumiem, co probuje mi powiedzieć, że nim wsiądzie, już jest po zawodach. Bo tak, przyspieszenie do 100km/h ten dziwnej konstrukcji pojazd osiąga w dwie sekundy, 200 km/h w sześć sekund, a po niecałych dziewięciu już jest koniec wyścigu i na liczniku 260 km/h.
Wyścigi na ćwierć mili
– Uczucie jest niesamowite, po prostu wgniata cię w fotel, coraz mocniej i mocniej – mówi, uśmiechając się ubiegłoroczny zdobywca mistrzowskiego tytułu w wyścigach na ćwierć mili w Niemczech. – Streetracing, wyścigi na 0,25 mili (402 m), wymyślili Amerykanie, trasa ta odpowiada średniej odległości między dwoma skrzyżowaniami ulic w miastach w Stanach Zjednoczonych. Samochody startujące na 1/4 mili to niezwykle skomplikowane konstrukcje, niemal całkowicie przerobione w stosunku do seryjnych aut. Wiele zastosowanych w nich rozwiązań wymaga ogromnej wiedzy, ale także kreatywności i fantazji. Mijają lata, zanim osiągną maksimum swoich możliwości, tak jak mój TMC Typhoon. Auto pochodzi z krótkiej serii GMC Typhoon produkowanej w latach 1993-1994 w Stanach Zjednoczonych. Posiada napęd na cztery koła i zostało całkowicie przystosowane do wyścigów na krótkich dystansach. Spala 300 l/100 km wysokooktanowego paliwa, którego litr kosztuje ponad 20 zł. – Kosztowne hobby – zauważam. – Całe szczeście, że jeździmy na krótkich dystansach – śmieje się zdobywca tytułu ‘Króla Niemiec’ z 2009 roku i ‘Króla Europy’ z 2007 roku – ale tak serio, to jednego w życiu nauczyłem się z całą pewnością, że pieniądze to nie wszytsko. Napatrzyłem się na bogactwo w Ameryce, gdzie spędziłem dwa lata i staram się nie wpaść w tę pułapkę. Mam swoich sponsorów, głównym jest firma oponiarska Dunlop i
No Limit
– Firmę założyłem wspólnie z Andrzejem Strzeżkiem, kolegą ze studiów, z którym razem działaliśmy w Akademickim Klubie Narciarskim, a obecnie już 20 lat siedzimy w jednym pokoju w naszym bizniesie – mówi Marcin Blauth. – Ze Stanów do Polski wróciłem tuż przed Okrągłym Stołem, nie bardzo wiedziałem, co mam robić. Miałem Mercedesa busa, Andrzej jeździł Mercedesem bagażowym, jako taksówkarz. Pewnego dnia zepsuł mu się samochód i poprosił mnie, żebym pojechał do Wiednia z pewnym biznesmenem po kserokopiarki marki Canon. Akurat tworzyły sie zręby polskiego kapitalizmu, polscy biznesmeni z dyplomatkami wypchanymi pieniedzmi potrzebowali szybkiego i pewnego transportu, który przerzuciłby ich po towar do krajów, w których kapitalizm był w rozkwicie. I tak, z przypadku, zrodziła się nasza logistyczna spółka No Limit.
Firma zaczynała od transportu, potem rozwinęliśmy usługi spedycyjne a w następnym etapie magazynowe. Obecnie No Limit należy do nielicznych firm z czysto polskim kapitałem, która przetrwała na rynku logistycznym.– Jako że nie możemy konkurować z gigantami na rynku TSL, staramy się wchodzić w logistykę wyrafinowaną, tak jak np. w obsługę Programu Bankujesz-Kupujesz ING Banku Śląskiego oraz świadczenie usług firmom handlowym, zajmującym się e-commerce – wyjaśnia. Spółka obsługuje wiele znanych światowych marek sportowych. Od samego początku firma sięgała po fundusze unijne, początkowo z Programu Phare, poprzez programy sektorowe, aż do Programu Innowacyjna Gospodarka. Przedsiębiorstwo zatrudnia około 200 pracowników, z których wielu może się pochwalić kilkunastoletnim stażem pracy w spółce. – Bo biznes, to nie tylko kasa – powiada przedsiębiorca – to przede wszystkim ludzie. Często naszymi klientami są globalne firmy, staramy się więc obslugiwać je profesjonalnie. Z Reebokiem na przykład współpracujemy już 13 lat. W życiu ważna jest
Sztuka wyboru
Rodzicie dali mi od wczesnych lat dużo wolności, dzięki czemu nauczyłem się samodzielności i umiejętności dokonywania wyborów. Mama uprawiała narciarstwo i była w kadrze narodowej, tata, jako dzienniakrz sportowy relacjonował wszystkie olimpiady zimowe. Od najmłodszych lat jeździłem na obozy sportowe, a w wakacje przemierzałem świat autostopem. W ten sposób nauczyłem się, że życie w głównej mierze zależy od sztuki właściwego dokonywania wyborów oraz od własnej pracy. Wiem też, że człowiek nie żyje sam i że dopiero w grupie coś znaczy. Dlatego od zawsze miałem ciąg do pracy społecznej. Już w liceum działałem w Akademickiem Klubie Narciarskim i zajmowałem się m.in. organizowaniem obozów sportowych. Kiedy zostałem prezesem AKN, w Warszawie około 300 studentow jeździło na nartach. Kilka lat temu udało nam się ze znajomymi z czasów akademickich reaktywować Warszawski Klub Narciarski, w którym zrzeszonych jest dziś około 200 dzieci i młodzieży. W ubiegłym roku zdobyliśmy pierwsze miejsce na Olimpiadzie Zimowej Młodzieży. Pracuję dużo, praca jest moim hobby, ale staram się też mieć czas dla swoich pasji – Motocykli – zauważa. – Zawsze lubiłem duże motory enduro, od kilku lat jeżdżę na GS 1200. Przemierzyłem na nich Alpy, Pireneje, Francję, Włochy, Chorwację, Portugalię, Sycylię, Sardynię, Korsykę. Moją pasją jest także – za sprawą żony – widnsurfing. Mamy w rodzinie mistrza Polski i mistrza świata w tej konkurencji. Na desce pływają również nasi pracownicy.