Ku wielkiej przygodzie

Ku wielkiej przygodzie

Optymistyczna dostawa czasopism Eurologistics z Krakowa do Gdańska transportem rzecznym. Pana Antoni, Ten sympatyczny fan żeglarstwa podjął się dość karkołomnego zadania. Wyrzekając się wszelakich wygód postanowił oddać swój los w ręce pogody i niewielkiej łódeczki.W drugim dniu...

W drugim dniu śluza tuż pod Krakowem nie spełniła pokładanych w niej obietnic, zamiast niej , suchy dok bez kropli wody, który, jak się okaże, był preludium do zdarzeń w pierwszych dniach rejsu. Kurs lądem, łodzią pomiędzy samochodami i powrót na taflę wody, sponad której niskiego stanu sterczą zdradliwe gałęzie. Poziom wody zbyt niski, na powrót nie da się płynąć. Na szczęście życzliwi ludzie nie szczędzą pomocy. Ponowny kilkusetmetrowy przemarsz lądem i wodowanie. Niebo odbija się w rzece sprawiając tym samym wrażenie, że łódka zamiast po tafli, płynie po błękicie nieba, jak samotna chmurka w upalny dzień. Kadłub tnie wodę, tnąc niebo.

Za plecami wreszcie Niepołomice, jeszcze kilka prostych, garść podmuchów, parę zakrętów nim dzień odda pola nocy… dzień pod tytułem: Dwadzieścia pięć tysięcy metrów rzecznej żeglugi.

Jestem wolny i dziki

 

Dzień trzeci. Rzeka jest wciąż nieprzekupna, w niektórych punktach miejscowi mogą pokonywać Wisłę piechotą, jeśli przyjdzie im na to ochota. Jak na ironię wynikła potrzeba suszenia łódki (dwa razy). Trwa ciągłe czytanie rzeki, podskórne wyczuwanie niewidocznych pni drzew, wywąchiwanie problemów. Jerzowiec i jego kapitan pozdrawiają pordzewiałą, nieczynną łajbę. Łódź pokonuje pierwszą „kataraktę”. Wstęga rzeki pozostaje płytka, choć za kilka miesięcy będą ją udrażniać lodołamacze. Kolejne kilometry, płycizna i pnie, rozgrywa się scena: kapitan Antoni pcha swój statek, który osiadł na przeszkodzie. Ma w nim ładunek, który obiecał dostarczyć do Gdańska. Poczucie obowiązku i kapitański honor zastępują wodę i wiatr. Skutecznie. Pod koniec dnia łódź niczym biblijny lewiatan wyłania się mieszkańcom Nowego Korczyna, po pokonaniu sześćdziesięciu kilometrów mimo sporadycznego deficytu… rzeki!!!

Fascynaci przyrody

Dzień czwarty jak balon wypełniony nieruchomym, gorącym powietrzem. Bezrobotny żagiel zwisa niepocieszony, kadłub zażywa słonecznej kąpieli. Optimist, podłączony pod prąd rzeki, oddaje się siłom natury. Zdaje się, że tylko kapitan ma pełne ręce roboty. Co chwilę tytanicznie zmaga się z pniami, płycizną, na której osiada leniwa łupina łodzi. Słońce pali coraz gwałtowniej, odbiera siły, wysusza rzekę. Na szczęście dostojeństwo przyrody rekompensuje skąpstwo Wisły. W końcu setny kilometr – zdobyty i porzucony, gdzieś, kiedyś, za sobą. Kapitan Antoni cumuje w okolicach Szczucina, mimo dnia ciężkiej harówki, energia wypełnia dowódcę żaglówki.

Nałóg walczę

Piąty dzień kapitan poświeca walce z nałogami. Żar, spiekota, palenie. Na żaglu gra delikatny wiaterek. Beznadziejna płytkość Wisły. Za jednym z zakrętów bajeczna piaszczysta plaża, gdzie czysta woda kusi kąpielą. Kapitan korzysta i orzeźwiony podejmuje ponownie rejs. Szybko jednak pierwsze napotkane przykosy zmuszają do nadludzkiego wysiłku: trzysta metrów pchania w ukropie. W końcu lepszy etap, który uwidocznia  to, że wieziony ładunek wpływa na sterowność łodzi. Potrzebne są pierwsze usprawnienia i regulacje. W Słupcu państwo Anna i Krzysztof Kalita oferują gościnę, gniazdko w ścianie przywraca telefonowi łączność, wiertarka umożliwia poprawienie Jerzowca. 130-y kilometr drogi, kapitan w doskonałej kondycji.

Poleć ten artykuł:

Polecamy